Zorza polarna od zawsze była moim marzeniem. W planach miałem podróż na daleką północ, aby móc w końcu zobaczyć to spektakularne zjawisko na własne oczy. Los sprawił, że zupełnie niespodziewanie zobaczyłem je nad polskim niebem i to w pełnej okazałości. Zresztą nie tylko ja, bo pokaz natury mogliśmy tej nocy obserwować w zasadzie w całym kraju, jak i w przeważającej części Europy.
Zacznijmy jednak od początku. Dzień jak codzień, 10 maja 2024, majowy piątek, lecz na niebie dość sporo chmur. Rano mrugnęła mi tylko wiadomość o możliwej zorzy na wieczór, ale tradycyjnie podszedłem do tematu dość sceptycznie i obojętnie, gdyż pomimo różnych alertów w Wielkopolsce jeszcze nie miałem szansy jej zobaczyć na zdjęciach (a na własne oczy tym bardziej), choć wiem, że innym wcześniej się udawało. Do tego prognozy pogody nie dawały szans na przejaśnienia, więc tym bardziej zapomniałem o temacie. Popołudnie spędziłem na świeżym powietrzu, a gdy chwilę po godzinie 20 wróciłem do domu zobaczyłem na telefonie tylko wiadomość „Pakuj się i szukaj czystego nieba”. Cały Facebook grzmiał na czerwono alertami, że to może być „ta” noc. Nawet się nie zastanawiałem tylko chwyciłem cały plecak ze sprzętem foto i po powiadomieniu rodziny, że choćby się waliło i paliło ja dziś po prostu muszę wyjść i podjąć ryzyko. Pytanie tylko gdzie jechać, skoro na niebie same chmury? Krótka analiza zdjęć satelitarnych na Sat24 pokazała mi szansę na bezchmurny skrawek nieba niecałe 100 km dalej w okolicach Nowego Tomyśla w Wielkopolsce. Kilka minut później byłem już w aucie pędząc w stronę zachodniego horyzontu, nad którym było widać zakończenie warstwy chmur i przebłyski światła. Chwilę po mnie ruszyli autem jeszcze znajomi, z którymi za jakiś czas miałem się spotkać w bliżej nieokreślonym miejscu na przypadkowym polu.
Wierzcie mi lub nie, ale po godzinnej jeździe około godziny 22 nad moim autem niebo nagle się rozpogodziło i zrobiło całe różowe, a ja zacząłem wydzwaniać po rodzinie, że mają szybko wyjść na dwór i patrzeć w górę. Po czasie sam się dziwię, że nie spowodowałem żadnego wypadku, bo zamiast patrzeć na drogę, po prostu spoglądałem przez przednią szybę auta w niebo jadąc na „autopilocie”. Szybki postój, mapa i zlokalizowanie w miarę ciemnej miejscówki z dobrym widokiem na horyzont. 10 minut drogi i byłem na miejscu.
Gdy tylko wyszedłem z auta po prostu zaniemówiłem. Nad północnym i zachodnim horyzontem trwał w najlepsze spektakl barw, a do tego wszystkiego widoczny był zachodzący Księżyc, który „kąpał” się w blasku zorzy polarnej nad Polską. Z jednej strony tuż przy horyzoncie można było podziwiać pastelową delikatną zieloną barwę, a im bliżej zenitu tym niebo stawało się coraz bardziej fioletowe przechodzące w róż, gdzie zorza po prostu zmieniała swoje kształty i nasycenie kolorów z każdą minutą. Na zdjęciach wyglądało to jeszcze bardziej obłędnie, jednak również gołym okiem można było dostrzec bez problemu wiele kolorów zorzy. W mgnieniu oka rozstawiłem cały sprzęt i zacząłem łapać fotony z każdej możliwej strony.
Niestety spektakl dość szybko zaczął zanikać w oczach, a gdy dotarli do mnie znajomi mogli tylko słuchać moich opowieści z niedowierzaniem, choć na potwierdzenie miałem już zrobionych całkiem sporo zdjęć. Róż i fiolet kompletnie zniknął, a na horyzoncie było widać tylko ledwo co widoczną zieleń wsród brudzących niebo cirrusów. Staliśmy tak prawie godzinę czekając z nadzieją na powtórkę, aż w końcu zrezygnowani zaczęliśmy się pakować do auta około północy, gdy nagle.. nad naszymi głowami znów pojawiła się zorza i to z podwójną mocą.
Od tego momentu przez blisko dwie godzinny trwało przepiękne zorzowe show jakiego nie mógłbym sobie nawet wymarzyć. Cała paleta barw tańczyła nad nami jak oszalała i nie były to tylko krańce północnego horyzontu, nad naszymi głowami w zenicie mogliśmy podziwiać ogromne smugi świetlne, które sprawiały wrażenie jakby chciały nas dosięgnąć swoimi filarami.
Po jednej stronie mieliśmy zieleń, po drugiej fiolet i róż. Ba, gdy spoglądaliśmy w stronę południową nawet tam przy horyzoncie tańczyły oddalone od nas zielone smugi na niebie. W zasadzie gdzie nie spojrzeliśmy tam ciągle coś się zmieniało, kształty, nasycenie, barwy, zasięg. Zorza po prostu szalała, a pomimo nocy otoczenie wydawało się tak jasne jak podczas pełni Księżyca – zorzowe niebo w pełni rozświetlało nam pola, łąki i lasy. Przepiękna majowa aurora borealis jak z baśniowych opowieści.
Ilość powiadomień, zdjęć i relacji wysyłanych w tym momencie między miłośnikami spoglądania w nocne niebo była zniewalająca. Mam wrażenie, że tej nocy chyba każdy w końcu spełnił swoje marzenie i zobaczył na własne oczy zorzę polarną. Była widoczna wszędzie tam, gdzie nie przeszkadzały chmury.
Od Pomorza po Bieszczady mogliśmy być częścią tego spektaklu, którego nie opiszą żadne słowa i relacje. Emocje jakie wtedy mi towarzyszyły były tak silne jak rozbłysk na Słońcu, który był sprawcą całego zamieszania.
Gratuluję wszystkim tym, którzy mieli tej nocy okazję podziwiać niesamowite światła północy nad naszym lokalnym niebem, tu w Polsce w tą ciepłą i prawie letnią noc. Dziękuję również tym, którzy informowali nas na bieżąco o parametrach zorzy i dzięki temu mogliśmy być częścią tego widowiska – bez alertów i powiadomień większość z nas przegapiłaby zapewne zorzę, ale środowisko miłośników amatorskiej astronomii po raz kolejny pokazało, że tworzymy niesamowitą społeczność i astronomia potrafi zjednać wszystkich niezależnie od wieku i miejsca zamieszkania.
Ta noc już zapisała się w historii. Będziemy o niej opowiadać zapewne do końca życia. Czy się jeszcze powtórzy? Nie wiem, tego nikt nie wie, ale warto spoglądać w nocne niebo kiedy tylko możemy, gdyż to niesamowita przygoda która jeszcze nie raz nas mile zaskoczy. Tak było właśnie tym razem.
ps. na zakończenie zapraszam jeszcze wszystkich do obejrzenia krótkiej relacji video z tego wydarzenia na moim kanale Youtube oraz na profilu Facebook.
Do następnego razu!
Pozdrawiam!