Końcówka lipca minęła wyjątkowo pozytywnie. Trzy sesje obserwacyjne w niewielkich odstępach, przy czym ostatnia z nich nadzwyczaj dobra. Po pierwsze dlatego, że na Folwarku była widoczna Droga Mleczna w jakości jakiej jeszcze nigdy nie widziałem. Po drugie udało mi się w pełnej klasie dostrzec nisko położone gromady otwarte M6 i M7. A po trzecie – chyba zaliczyłem Crescenta w 10×50 z filtrami. Ale wróćmy do początku.
Prognozy na środę były bardzo obiecujące. Obserwacje w tygodniu mają niestety tą wadę, że niewiele osób może sobie na nie pozwolić. W Sulejewie pojawiłem się jako ostatni, na miejscu był już Thomas i Acidtea. Po spojrzeniu w górę od razu zauważyłem, że jest lepiej niż poprzednio. Przejrzystość była prawie idealna, do tego po horyzont czysto bez grama chmur.
Czym prędzej wycelowałem lornetą w stronę Strzelca i odbiłem do M7. Rozległa gromada otwarta, zwana także Gromadą Ptolemeusza, którą rok wcześniej zaliczyłem w 28×110 pod średnim niebem. Tym razem użyłem lornety APM 25×100 ED i z niedowierzaniem patrzyłem na to skupisko gwiazd. Jedyne co ograniczało jakość obrazu to po prostu niskie położenie obiektu. Na innej szerokości geograficznej widok jest zapewne bogatszy w składniki. Mimo to widoczne gwiazdy były lśniące, wyraźne i ostre jak szpilki. Obrazem podzieliłem się z pozostałymi osobami na miejscu, po czym stwierdziliśmy, że gromada swoim układem mocno przypomina miniaturową wersję konstelacji Łabędzia, a w środku można dostrzec jeszcze malutki Krzyż Południa, czyli łącznie dwie konstelacje w jednej gromadzie. Ze względu na swoje położenie obiekt z każdą chwilą zbliżał się do linii horyzontu, aż po kilku minutach w jednym polu widzenia mogłem zaobserwować pobliską ścianę lasu z gromadą M7 w tle – widok niesamowity. Przestrzenność i efekt 3D dla jakiego warto posiadać dużą lornetę.
Po chwili odbiłem do M6, kolejnej gromady otwartej, ale już nie tak dużej. Tutaj również widok nieskazitelny. Gromada prezentowała swoje główne składniki na wyciągnięcie ręki, ale pomimo wdzięcznej nazwy jaką posiada – Gromada Motyl – swoim kształtem nie przypominała mi żadnego latającego owada. Warunki tej nocy były wyśmienite. Pokreślę to raz jeszcze – po sam horyzont nie było widać żadnych chmur, nawet wiszących zazwyczaj w tym miejscu cirrusów tworzących kołderkę.
Nie zwlekając ani chwili dłużej skierowałem się w stronę gromady kulistej M4 w Skorpionie. Gromada dość spora, dobrze widoczna. Następnie M80 i kilka gwiazd z podwójną Ro Ophuci na czele. Była też gwiazda wielokrotna Jabbach i układ podwójny Acrab. Same skarby w tej okolicy. Udało się także zaliczyć gromady otwarte M62 i M19 w pobliżu.
Potem przeskoczyłem do konstelacji Orła, gdzie udało mi się wyłapać słynną ciemną Mgławicę E, czyli Barnard 142 i Barnard 143. Następnie był Veil wschodni bez filtrów, podwójna Albireo i kolejno M39, NGC 7086, NGC 7209. Nagle pole widzenia przecięła mi dość spora ciemna mgławica Barnard 168. Przyznam szczerze, że wolę ten obiekt w mniejszej lornetce. W 25×100 po prostu nie mieści się w polu widzenia. Nie mniej jednak mgławica ta jest bardzo dobrze widoczna, niczym ciemna wstęga na sporym kawałku nocnego nieba. Mgławica Kokon IC 5146 powiedziała pas – więcej w tym rejonie nie zobaczysz.
Przeskoczyłem do kolejnych klasyków, trochę zapomnianych przeze mnie w tym sezonie. Mowa o konstelacji Herkulesa i M13, czy też M92. Dwie gromady kuliste stanowiące prosty cel dla każdego początkującego. W dużej lornecie Gromada Herkulesa M13 jest już pokaźnym obiektem, można dostrzec rozbicie gromady na krawędziach. Skoro o zapomnianych obiektach mowa, to przyszedł czas, aby odwiedzić jeszcze inne perełki. M51 – Galaktyka Wir widoczna jako pojaśnienie, przy której można było zauważyć także NGC 5195. M101 – Galaktyka Wiatraczek, rozległa plama, nie tak oczywista, mniej kontrastowa, ale rzucająca się od razu w oczy w tym rejonie nieba, nie sposób jej pomylić. M32 – Gromada Andromedy wypełniała w 25×100 spory obszar pola widzenia. Była bardzo jasna, wręcz świecąca. Szczerze to już nie pamiętam kiedy się jej przyglądałem przez dłuższy czas.
W międzyczasie był jeszcze szereg obiektów w Strzelcu. Nie będę się już rozpisywał nad każdym z nich jak w poprzedniej relacji, jedyne co warto zaznaczyć to fakt, że przy M8, M20, M17 i M16 widoczna była mgławicowa mgiełka. O ile przy Mgławicy Laguna to nic niezwykłego, tak przy Mgławicy Orzeł konieczne są już naprawdę dobre warunki, żeby zobaczyć bez filtrów coś więcej niż kilka gwiazd. Tak właśnie było tej nocy.
Obserwacje z APM 25×100 ED zakończyłem na obiektach położonych zdecydowanie bliżej i to w sensie dosłownym. Najpierw kometa C/2017 K2, a potem planety – Jowisz i Saturn. Przy pierwszej z nich ładnie widoczne księżyce galileuszowe Kallisto, Io, Europa i Ganimedes, natomiast przy drugiej poza pierścieniami można było dostrzec wyraźnie księżyce Tytan, Rhea i chyba nieco dalej Japetus.
Nim się obejrzałem było po północy. Spojrzałem na Drogę Mleczną, która była wręcz poszarpana na różne obszary, w pewnych miejscach ciemniejsza, w innych jaśniejsza. Niektóre fragmenty były wręcz wyrwane od głównej wstęgi, inne poprzecinane wyraźnymi ciemnymi pasami. Widok niecodzienny. Tak kontrastowej letniej Drogi Mlecznej na Folwarku jeszcze nie widziałem, kto wie czy w ogóle kiedykolwiek i gdziekolwiek indziej. Spojrzałem nieuzbrojonym okiem w stronę Łabędzia i przy Deneb od razu rzucił mi się jasny fragment przecięty ciemniejszym małym paskiem. Nie dowierzając zacząłem podejrzewać, że być może to widoczna Mgławica Ameryka Północna.
Chwilę później leżałem już oparty na aucie z lornetką APM 10×50 uzbrojoną w filtry Orion UltraBlock i delektowałem się w odpowiednim powiększeniu mgławicą Ameryka NGC 7000. Tak, była widoczna gołym okiem. Tak, w lornetce wyglądała jak wielka chmura, bardzo kontrastowa. Kształt Zatoki Meksykańskiej świetnie rzucał się w oczy, filtry robiły tutaj robotę wyciągając z nieba wszystko co najlepsze. Pelikan również majaczył. Chwilę później przeskok do Veila. Widoczny fragment wschodni, zachodni i Trójkąt Pickeringa. Tutaj bez niespodzianek, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi – spodziewałem się właśnie takiego widoku. Wyzwaniem tej nocy był zupełnie inny obiekt. Malutka Mgławica Crescent, czy też Rożek NGC 6888. Najpierw spojrzenie na dokładne rozmieszczenie gwiazd w SkySafari i polowanie rozpoczęte. Być może mi się zdawało, ale majaczyła mi jakaś delikatna plamka, dość owalna, raczej nie półksiężyc w takiej skali. Zlewała się w jedną całość na tle kilku gwiazdek położonych obok siebie układających się w kształt rombu. Szczerze to sam się zdziwiłem, że cokolwiek zobaczę. Zakładałem raczej, że to niemożliwe dla lornetki 10×50, jednak być może odpowiednie warunki i filtry tutaj pomogły. Wrócę tutaj jeszcze następnym razem. Na zakończenie rzuciłem okiem jeszcze na Mgławicę Pacman oraz Serce i Dusza. Kolejny letni sezon tylko potwierdził, że obiekty te są w zasięgu dobrej niewielkiej lornetki z filtrami.
Obserwacje w środku tygodnia okazały się nadzwyczaj owocne, szczególnie jeśli chodzi o walory estetyczne w postaci Drogi Mlecznej. Widok, który zapadł w pamięci na dobre i który stał się nowym odnośnikiem co do oceny jakości nieba. Po takiej sesji obserwacyjnej wymagania niebezpiecznie wzrastają, żeby nie powiedzieć – w mieście zanika chęć do wyciągania sprzętu. Z jednej strony to niebezpieczne, ale z drugiej motywujące. Nie ma lepszego bodźca, aby na obserwacje jeździć po prostu pod ciemne niebo. Wtedy to i nawet bez sprzętu będzie na co popatrzeć.
Do następnego razu!
Pozdrawiam!